Załóżmy teoretycznie, poruszyły Cię moje ostatnie posty dotyczące „ważności siebie”, stwierdziłaś ok idę wykonać badania, zrobiłaś je, przeglądasz wyniki i poza H i L które zastanawiająco STRASZĄ nie do końca wiesz co z tym zrobić.
Co z czym i od czego zależy (i to jest NORMALNE! Nie musisz wiedzieć choć ja zawsze będę zachęcać do rozbudowania wiedzy)
Idziesz do lekarza, który jest zachwycony Twoimi wynikami a Ty wiesz, że coś jest nie tak bo czujesz się źle – wypadają Ci włosy, często jesteś słaba, zmęczona, masz zawroty głowy, boli Cię brzuch często łapiesz infekcje.
I co najczęściej pacjent słyszy:
„proszę zdrowo jeść”
„proszę się nie stresować”
„proszę jechać na urlop”
„po co takie badania nie trzeba ich robić”
„proszę nie czytać internetów bo…”
I jesteś w kropce.
Mętlik.
Masz wyniki, masz beznadziejne samopoczucie i masz się tym nie przejmować tylko ewentualnie powtórzyć badania z a pół roku jeśli się nie poprawi…
A co przez te pół roku się zadzieje magia?
Czary mary i stresu nie ma, samo „zdrowe jedzenie zacznie wskakiwać do lodówki” czary mary i te nieprawidłowości zniknął??
Nie zniknął i Ty dobrze o tym wiesz.
Wiesz, że powyższe słowa są rzucaniem na wiatr i czekaniem na to aż wyniki będą tak niepokojące że dostaniesz receptę na „nieuleczalną chorobę” do końca życia…
Znasz to?
Doświadczyłaś takiej sytuacji?